Odkrywanie niszy to prawie jak znalezienie skarbu. Potrzeba jest matką wynalazków. Ale z drugiej strony niektóre firmy wydają budżety na „kreowanie” potrzeby. Zastanawiam się która z tych rzeczy jest warta zachodu.
Probiotyk do antybiotyku.
Antybiotyk ma tyle zwolenników co przeciwników. Jedni mówią, że wirusy można leczyć nagietkiem i pokrzywą a inni widzieli jak w warunkach laboratoryjnych wirus ginie po kontakcie z antybiotykiem. Tak czy siak antybiotyk pomaga na jedno i szkodzi na drugie – wyjaławia przewód pokarmowy. I tu cyk – cały na biało wchodzi probiotyk. 20 lat temu nikt nie polecał jednego do drugiego, ale znalazła się „big pharma” która wykreowała tę niszę. Jak to mogło wyglądać? Pierwszy krok to opracowanie produktu, a później edukacja lekarzy, którzy to przepisują. Na końcu miłe Panie farmaceutki w Aptekach, które będą to polecać jako cross selling. Fajnie Fajnie, ale kto za to zapłacił – przecież każdą z czynności musiały wykonać rączki a nie bezduszne automaty z EJ-AJa. Jednak koniec dnia działa to skutecznie nawet w 2024.
Telefon dla seniora.
Dziadkofony czy też telefon-kalkulator był prześmiewczo nazywany „polską odpowiedzią na iPhone”. Ale Panie po co to komu potrzebne? Ano była to potrzeba dojrzałych seniorów, przyzwyczajonych do telefonu stacjonarnego. Trudno było im się odnaleźć w coraz to mniejszych telefonach typu Nokia 8210 czy Motorola V3. Małe klawisze, rozmazujące się cyferki odbierały chęci od użytkowania. I tu znowu cyk cały na biało wchodzi telefon dla seniora. Różnica z w/w probiotykiem była taka, że nikogo nie trzeba było edukować. Pojawienie się produktu na półkach było jak lekarstwo na naświetlone od spawania oczy – jedna kropelka daje natychmiastową ulgę. W pierwszym roku w Polsce sprzedało się 150 000 telefonów – coś wiem o tym bo byłem w to zaangażowany w tamtym czasie.
Zespół niespokojnych nóg.
Suplementy, które pomagają albo i nie są przykładem kreowania trendów „na siłę”. Tworzenie chorób których nie ma, żeby tylko wcisnąć tabletkę i na niej zarobić to według mnie jest właśnie droga do nikąd. Wiem wiem, zaraz znajdzie się społeczniak, który wyjaśni mi jak to wyleczył się „kocim pazurem” , albo lewoskrętną witaminą C. Suplementy tak mają, że są suplementami a nie „wyrobem medycznym”. Po prostu jednemu pomogą i wyleczą a drugiego jedynie „suplementują” czyli wspierają układy zamontowane w człowieku. W moim doświadczeniu z sieciami wiele razy przestawiałem na prezentacjach „nowe trendy”, na które firmy przepalały setki tysięcy złotych budżetu.
Wniosek?
Pomysł jest wart 1zł + 23% VAT, ale zrealizowany pomysł może być wart 1mln +23% VAT. Jaką drogę wybrać – czy szukać niszy i organicznie bez budżetu wejść na usta dziennikarzy i kanałów kommentery? A może stworzyć strategię marketingową za 500 tys zł i wymusić na ludziach zakup tabletki na niespokojne nogi? Wiadomo, że budżety maja tylko duże firmy. Ale nawet budżet nie da Ci 100% pewności – zapytajcie się UNILEVERA ile projektów okazało się klapą. I tutaj kryje się ważny szkopuł. Ludzie lubią słuchać o chwytających za serce historiach. O kimś komu jak to się mówi „udało”. Tego nie da się kupić za pieniądze. Niech przykładem będa Ania i Ula Bieluń (Ministerstwo Dobrego Mydła), Michał Koncewicz (Rośleko) czy Ziemowit Fałat (Browar Pinta). Wymienieni bohaterowie odnieśli spektakularny sukces znajdując niszę, którą uzupełniał ich produkt. Nie posiadali wielkich budżetów, ale ich story.